Chciałam i sobie napisałam!

Miko Atami- to pseudonim artystyczny polonijnej autorki, która swoją pierwszą książkę najpierw napisała i wydała po angielsku, a dwa lata temu także po polsku. Urodzona i wychowana w Osuchowie, w majątku hrabiego Platera, wojnę przetrwała wraz z rodziną w Warszawie, następnie wyjechali do Brazylii. W USA mieszka od ponad 50. lat. Jej pierwsza ksiązka to zapis losu emigrantki i jej obsesji na punkcie portretu Clarrisy Strozzi Tycjana.

Obraz, skonfiskowany tuż po wojnie w czasie rewizji, udało jej się odzyskać dzięki pomocy prezydenta Francji i przez wiele lat uważała się za jego strażniczkę.

Oryginał należy do galerii w Berlinie.

Poniższy tekst to skrócona i zaktualizowana wersja wywiadu dla Gazety Krakowskiej z roku 2018.

Był  pażdziernik 1968, gdy w złotych baletkach i kolorowej, wirującej spódnicy zeskoczyła z trapu samolotu. Miała zawsze, odkąd tylko pamięta, dwa marzenia; być w Nowym Jorku i napisać książkę. Pierwsze właśnie się spełniało. Na spełnienie drugiego musiała czekać wiele lat.

– Byłam cała w strachu! Miałam przy sobie 75.dolarów, nie znałam języka, a wyjść mieli po mnie ledwo znajomi ludzie. Ciągle myślałam, co zrobię, jeśli zapomnieli, jak sobie poradzę, nie znałam nikogo, byli moim jedynym kontaktem. Cała rodzina, mama, tata, brat i dwie moje córki, wszyscy zostali w Brazylii. Tam był nasz pierwszy, emigracyjny dom po wyjeździe z Polski.

– Ale wyszli…

– Tak, wyszli, zawieźli mnie na Greenpoint i pomogli wynająć pokój za który miałam płacić 25 dolarów tygodniowo. Kilka dni później znaleźli ogłoszenie w prasie. Laboratorium chemiczne poszukiwało pracownika. To było coś dla mnie, bo dokładnie to samo robiłam w Polsce. Pojechałam i zamarłam z wrażenia; stara aparatura, brak wyciągów, ciasne pomieszczenia, nie tak wyobrażałam sobie laboratorium na Manhattanie! Szok! Ale właściciel znał rosyjski, ktoś inny hiszpański, więc jakoś się porozumieliśmy i następnego dnia już byłam w pracy. I tak się zaczął mój emigracyjny żywot.

– Jaki był wtedy Nowy Jork?

– Wspaniały! Ale zupełnie inny niż ten, który znałam z kolorowych czasopism i filmów przemycanych do Polski w latach 40. i 50. Marzyłam o niezwykłym życiu w wielkim mieście, w luksusie i przepychu. A realia były takie, że mieszkałam w klitce i pracowałam na ile wystarczało sił, żeby jak najszybciej sprowadzić rodzinę z Brazylii . Wysyłałam im każdego centa. Tata przyjechał pierwszy, po dwóch latach brat. Z powodów wizowych na przyjazd mamy z moimi córkami czekałam kilka lat, a tutejsze życie toczyło się swoim torem. Wyszłam powtórnie za mąż, urodziłam syna. Rozwiodłam się. Bywało ciężko. Zawsze chciałam być absolutnie samowystarczalna, to nie za dobrze rokuje związkom, tak myślę, ale no cóż, kobieta może polegać wyłącznie na sobie. W końcu zainwestowałam we własny butik, potem następny, miałam lokal tuż przy Wall Street i w nowych biurowcach na Downtown.

– Czyli coraz bliżej do życia znanego z tych niegdyś oglądanych filmów?

– Prawie. Bo kiedy zaczęło mi się wydawać, że nadeszła chwila dla mnie na oddech, że zapewniłam byt rodzinie,  otrząsnęliśmy się z pożaru w którym straciliśmy dom i z nagłej śmierci taty, mama zaczęła zachowywać się w sposób, który mnie zaalarmował. Alzheimer, podstępna, wredna choroba na którą wciąż nie ma lekarstwa. Chory odchodzi etapami, a bliscy żyją w nieustającej huśtawce emocji, strachu i nadziei. Pamiętam świetnie stres, gdy się okazało, że już nie można mamy zostawić samej ani na chwilę i rozpacz, gdy już nie wracała jej pamięć. Całkowity brak kontaktu.  Chorowała 15 lat.

– A co z marzeniem o książce?

– Brak czasu, po prostu. Wychowałam sama troje dzieci, pracowałam, zadawałam sobie setki pytań każdego dnia, także o to, czy słusznie zrobiłam odmieniając los swój i córek wyjazdem z kraju i czasem po prostu brakowało mi siły. Otuchę czerpałam patrząc na mój obraz, dopóki go miałam, Rozmowy z dziewczynką z obrazu pomagały, bo to była odskocznia od rzeczywistości, coś wyłącznie mojego. Po rozstaniu z obrazem opanowała mnie wewnętrzna pustka i wtedy pojawiła się Miko, już nie dziewczynka, kobieta. I mimo, że jestem już w podeszłym wieku, inspiruje mnie do dalszego działania, jakby to życie nigdy nie miało się skończyć. Ale też ciągle, ciągle mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tę moją tycjanowską dziewczynkę spotkam.

– Czy jest Pani ze swojej książki zadowolona?

– Martwi mnie tytuł. Przez dziesiątki lat wiedziałam, że jak już w końcu moją książkę napiszę, to będzie miała tytuł “Obsesja z Tycjanem”.  Powinnam się uprzeć. W ostatniej chwili ktoś zaproponował, że  “Enigma” będzie lepsza, a nie jest. Nieuchronnie kojarzy się z historią szyfrowania. Ale satysfakcja z napisania ogromna. I radość. To jest coś trwałego, ludzie z mojej przeszłości zostali w tej książce zapisani i świadomość, że to ja im dałam nowe życie jest niesamowicie głębokim doświadczeniem.

Od momentu udzielenia tego wywiadu Miko Atami napisała już swoją następną książkę. Tym razem jest to powieść osnuta na wspomnieniach z czasów, gdy była właścicielką butiku na Wall Street. – Gdy pracowałam na Manhattanie poznałam mnóstwo, także znanych ludzi, więc miałam wielką ochotę poplotkować na ich temat. I tym razem tytuł jest dokładnie taki, jak sobie wymyśliłam: Żony i kochanki z Wall Street- mówi.

Nową książkę napisała w kilku notatnikach, odręcznie, linijka pod liniką. I wytrwale przedyktowała przez komórkę.

a.Ra

Wieczór autorski Miko Atami w Przytulisku Literackim. Autorka podpisuje egzemplarze swojej książki, towarzyszy jej Janusz Szlechta, współzałożyciel Przytuliska.